wtorek, 17 kwietnia 2012

Integracja w polskiej szkole to mit. Szwankuje cały system - (artykuł z serwisu Gazeta Prawna.pl) P O L E C A M

Choć szkoły mają obowiązek udzielić dziecku ze specjalnymi potrzebami wszelkiej pomocy, rodzice muszą ją wyprosić. Winne są nie tylko one – szwankuje cały system edukacyjny.

Rodzice żalą się, że ich dzieci często przymusza się do nauki indywidualnej, czyli w domu. Byle tylko wypchnąć je z systemu.

Casting na dzieci

Teoretycznie szkoła rejonowa ma obowiązek przyjąć każdego ucznia – niezależnie, czy ma orzeczenie z poradni, czy nie. Co jednak zrobi rodzic, który po szczerej rozmowie z dyrekcją usłyszy, że nie otrzyma żadnego wsparcia i powinien znaleźć dostosowaną do jego potrzeb placówkę? Będzie szukał, bo chce dla dziecka jak najlepiej. A reakcje są różne: – Kiedy położyliśmy teczki z dokumentacją medyczną naszego syna w pobliskiej szkole, teoretycznie z oddziałami integracyjnymi, pani w sekretariacie wybuchnęła śmiechem i oddała nam papiery. Syna nie przyjęli – mówi Wojciech. W innej szkole pani dyrektor wyjaśniła mu, że nie mają odpowiedniej kadry, klasy są przepełnione i nie będzie to dobre miejsce dla dziecka, nawet z pogranicza autyzmu. Skarga w gminie niczego nie przyniosła. W efekcie Wojciech dowozi syna do szkoły w innym powiecie, zabiera mu to dwie godziny dziennie.
Miał szczęście, bo znalazł dobrą szkołę. A to nie jest proste. Ponieważ placówka przygotowana na przyjmowanie dzieci z orzeczeniami to towar deficytowy, sama określa reguły, ograniczając rodzicom możliwość wyboru. Niektóre urządzają tzw. castingi. Wybierają takich uczniów z niepełnosprawnością, którzy sprawiają jak najmniej kłopotów, a szkoła i gmina mają dzięki temu dowód, że realizują program.
Dramatyczną sytuację potwierdzają dane Systemu Informacji Oświatowej: wynika z nich, że blisko 160 tys. uczniów o specjalnych potrzebach edukacyjnych uczy się w szkołach specjalnych (do tych trafia 55 proc. uczniów, także tych, którzy by sobie poradzili w szkołach ogólnodostępnych) albo szkołach z klasami integracyjnymi. W dwu trzecich szkół nie ma ani jednego dziecka z orzeczeniem – tak przynajmniej wynika z ostatnich zestawień z 2010 r.

Brak współpracy z MEN

Nauczyciele często nie ukrywają, że ich zdaniem integracja to mit. Pytają, jak pracować z dzieckiem z nadpobudliwością albo agresją w klasie, tak by nie zaniedbać reszty uczniów. Przecież wystarczy jeden niegrzeczny, żeby uniemożliwić prowadzenie lekcji. Mają rację, jeżeli nie przejdzie się specjalistycznych szkoleń, szanse na odpowiednie poprowadzenie klasy z dzieckiem, które wymaga dodatkowej opieki, są niewielkie. Jednak dobra wola plus zdobyte umiejętności oraz współpraca z rodzicami mogą to umożliwić. Przekonał się o tym Wojciech, który choć musi wieźć syna do szkoły godzinę, nie żałuje, bo trafił na wspaniałą placówkę. Tutaj nauczyciele i dyrekcja rozmawiają z rodzicami, jego syn ma logopedę, terapię sensoryczną, a nawet dzięki programom unijnym ma specjalne zajęcia poświęcone poprawie umiejętności pisania. Ojciec martwi się jednak przyszłością – w szkole jest gimnazjum, ale liceum już nie.
Dane pokazują, że liczba dzieci z orzeczeniami w szkołach ponadgimnazjalnych jest znikoma. Poza oczywistymi barierami intelektualnymi wynika to m.in. z wypalenia rodziców zmęczonych walką o prawa edukacyjne dla swoich dzieci prowadzoną już od przedszkola. – Poza tym nie ma instytucji, która by ich
wsparła. Do której mogliby się zwrócić w przypadku kłopotów ze szkołą – mówi Kubicki. Teoretycznie taką rolę odgrywa kuratorium, które sprawuje nadzór nad pracą szkół. Ale jak wynika z raportu Agnieszki Dudzińskiej, która w zeszłym roku była rzecznikiem uczniów niepełnosprawnych, najwięcej problemów na szczeblu lokalnym przysporzyły jej w pracy kuratoria oświaty. Jak pisze, w teorii powołane do sprawowania nadzoru pedagogicznego, w praktyce instytucje te w wyjaśnianiu sprawy poprzestają z reguły na skontaktowaniu się ze szkołą, kontroli prawidłowości dokumentacji oraz na relacjach dyrektora i pedagoga szkolnego. Niezwykle rzadko wizytatorzy zadają sobie trud wysłuchania rodziców. I trudno się spodziewać, że coś się zmieni, jeżeli przykład idzie z góry. Dudzińska w raporcie wskazuje, że największy opór materii spotkał ich ze strony Ministerstwa Edukacji Narodowej: „MEN dawało nam do zrozumienia, że zna sygnalizowane przez nas problemy i wie, iż ich źródłem jest sposób naliczania, a zwłaszcza sposób wydatkowania części oświatowej subwencji ogólnej, nie wykazało jednak nigdy woli systemowego rozwiązania tych znanych sobie problemów”.

Milionowe straty

MEN wydaje ponad 3 mld zł na wsparcie dzieci ze specjalnymi potrzebami. To całkiem dużo. Dlaczego więc w większości szkół argument jest niezmiennie ten sam: nie mamy pieniędzy? Kłopotem jest fatalny sposób podziału subwencji. Bo MEN, owszem, przeznacza na ucznia w zależności od stopnia niepełnosprawności nawet do 44 tys. zł rocznie (na zwyczajnego ucznia idzie 4717 zł).
Problem w tym, że pieniądze trafiają do gminy, a nie do szkoły. Ta wrzuca je do jednego worka, z którego idą środki na pensje dla nauczycieli czy pokrycie kosztów remontu szkół. A ponieważ gminy mają mało pieniędzy, te zaoszczędzone na niepełnosprawnych uczniach często są ratunkiem dla podreperowania budżetu oświatowego. I nie zawsze są przeznaczane na logopedę czy dodatkowego nauczyciela na lekcji.
W efekcie jest tak, jak pisze jedna z matek na forum portalu „ABCD edukacji włączającej” – Orzeczenie z poradni psychologiczno-pedagogicznej dostaliśmy jakieś 2 lata temu. Na orzeczeniu o wczesnym wspomaganiu rozwoju mam pięknie napisane, że należy się mojemu dziecku rehabilitacja ruchowa, pedagog, psycholog, logopeda. I co? I nic – zwierza się. Dodaje, że w jej gminie nawet nie ma poradni. – Na moją prośbę o zatrudnienie takiej osoby, która może przychodzić też do nas do domu, jeśli nie mają lokalu, pani zbyła mnie. Nie ma kasy – pisze na forum matka. I prosi: – Dziewczyny, pomóżcie. Nie chcę im kolejny raz odpuścić. Płacę za terapie młodego kupę kasy. Nic nigdy nie dostaliśmy państwowo, chociaż wszystkie papiery mamy. Piszę podanie do gminy zajmującej się szkolnictwem i do wójta. Na jakie paragrafy mogę się powołać? Czy oni muszą, czy tylko mogą zapewnić mojemu dziecku wczesne wspomaganie rozwoju? – pyta. Prawo jest po stronie matki. To jednak nie wystarcza. Kobieta przygotowuje się do walki. A to dopiero początek, bo dziecko jest jeszcze w przedszkolu
Jednak wojny podjazdowe ze szkołą i nauczycielami są niekorzystne nie tylko dla dzieci i ich opiekunów, lecz także dla państwa. W ramach projektu Wszystko Jasne Stowarzyszenie Nie-Grzeczne Dzieci zapytało rodziców, ilu z nich zrezygnowało z pracy, bo zmusił ich do tego system edukacyjny. W tym roku uzyskali kilkanaście odpowiedzi twierdzących. Takich sygnałów było jednak dużo więcej. Szkoła – tak jak to było w przypadku Antka – wprost żąda obecności opiekuna. – Albo wzywa go tak często z prośbą, by zabrać dziecko, że praca staje się niemożliwa – mówi Magdalena Zawadzka. Niektóre placówki zmuszają do nauczania indywidualnego – to oznacza, że dziecko jest cały czas w domu, co zupełnie wyklucza aktywność zawodową jednego z opiekunów, najczęściej matki. Jak wynika z wyliczeń dokonanych w ramach projektu, suma, jaką państwo dokłada do rodziny, w której matka do ukończenia 60 lat zwalnia się z pracy i nabywa uprawnienia do świadczenia pielęgnacyjnego wynoszącego 520 zł, to 1 054 903 zł. – MEN daje pieniądze, które wspierają wadliwy system. W efekcie państwo dodatkowo do niego dopłaca – mówi Kubicki.

źródło: http://serwisy.gazetaprawna.pl/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Agresja u dzieci jak interpretować.

Zachowania nazywane agresywnymi – m.in. bicie, gryzienie, wywoływanie konfliktów, wyśmiewanie, przezywanie, obmawianie siebie nawzajem, któr...